Liść

Spadł liść na moje biurko
Zielony, pełen energii
A słońce schowane za chmurką
Dodało mu coś jeszcze z chemii

Włożyłam go do szklaneczki
Dolałam czyściutkiej wody
Użyłam miękkiej ściereczki
By kurz nie ograniczał swobody

Lecz mimo że o niego dbałam
Marniał z dnia na dzień w mych oczach
Czułam, że cokolwiek bym dała
Chęć w nim do bycia niezbyt ochocza

Zaniosłam więc go do parku
Z łzą w oku się pożegnałam
Czasem z mojego zamku
Nadal na niego zerkałam

Pewnego dnia ktoś go zabrał
A może on gdzieś wyruszył
W mym sercu została zadra
I śnieg w nim mocno zaprószył

Choć dał kilka minut wytchnienia
Dał zieleń pełną nadziei
Ale w momencie zwątpienia
Wyrósł na innej ziemi

Zmęczona dbaniem o niego
Oddycham wreszcie z radością
Gdy patrzę w przeszłość dopiero
Wiem – nie był prawdziwą wartością

Dawno nie płaczę za Tobą
Nigdy nie byłeś dany mi
Płaczę już tylko za sobą
Bo zmarnowałam me dni

Dodaj komentarz